Krzysztof Żydziak Krzysztof Żydziak
605
BLOG

Otwieracze

Krzysztof Żydziak Krzysztof Żydziak Polityka Obserwuj notkę 13

 Tradycją stało się, że przed każdymi wyborami, w mediach toczona jest debata na temat strategii kampanijnej PiS. Nie na temat programu (bo kto by się interesował programem głównej partii opozycyjnej), ale właśnie na temat "strategii" ze szczególnym uwzględnieniem retoryki i tego czy jest ona "łagodna" czy "ostra". Łagodna retoryka ma rzekomo przyciągać wyborców "centrowych" i "umiarkowanych", zaś ostra ma ich odstraszać, przyczyniając się do kolejnych klęsk wyborczych partii prezesa Kaczyńskiego.

Mówiąc szczerze, nie rozumiem tej wiary w potęgę mitycznego centrum, gdzie są ponoć całe tłumy wyborców, którzy dawno zagłosowaliby już na PiS, gdyby tylko PiS zechciał się na nich "otworzyć", czyli, mówiąc wprost, gdyby zechciał maksymalnie rozmyć i rozmiękczyć swój przekaz. Zastosowano już taką strategię w poprzednich wyborach prezydenckich i nie przyniosło to oczekiwanego rezultatu. Oczywiście można twierdzić, że bez autocenzury w temacie Smoleńska i bez opowiadania głupot o Gierku wynik byłby dużo gorszy. Być może, ale jest to stwierdzenie nieweryfikowalne, poza tym przegrana to przegrana, a to czy dokonała się ona 6 czy - powiedzmy - 12 punktami procentowymi, to rzecz drugorzędna. Co więcej, w ciągu ostatniego roku PiS objął prowadzenie w sondażach, mimo, że nie przesunął się wcale ku mitycznemu centrum, a jeśli nawet były takie momenty, to skala tego przesunięcia nie była porównywalna z tym z kampanii prezydenckiej. Wygląda więc na to, że łagodzenie retoryki nie jest receptą na sukces, przynajmniej nie zawsze.
 
Do tego samego wniosku możemy dojść obserwując politykę amerykańską. W ostatnich wyborach prezydenckich kandydatem Republikanów był Romney - polityk tak bezbarwny i odległy od prawicowej bazy swojej partii, jak to tylko możliwe. Wygrał partyjne prawybory, bo wyborcy - tak wynikało z publikowanych przez CNN sondaży - w głosowaniu kierowali się nie poglądami kandydata, lecz tym czy będzie on w stanie pokonać Obamę. I wierzyli, że największe szanse, by tego dokonać ma kandydat najbardziej "umiarkowany". Rezultat tych kalkulacji znamy. Obama, jak wiadomo, z łatwością wygrał z Romneyem. W zwycięstwie nad Republikaninem nie przeszkodziły mu ani kiepskie rządy, podczas których roztrwonił znaczną część zaufania jakim był darzony i znacząco ostudził entuzjazm swoich zwolenników, ani poglądy - wcale nie umiarkowane, lecz radykalnie lewicowe. Wcześniej, z tymi samymi poglądami, pokonał innego republikańskiego centrystę, senatora McCaina. Z kolei poprzedni kandydat Demokratów, Kerry, choć był równie umiarkowany jak Romney, przegrał z bardziej wyrazistym Bushem, przy czym sukces Busha był tylko cieniem wcześniejszego sukcesu Reagana - Republikanina zdecydowanie prawicowego (przynajmniej w sferze deklaracji), a mimo to nie odstraszającego centrystów i zdobywającego poparcie nawet wśród części tradycyjnego elektoratu lewicy. Wszystkie te przykłady dowodzą, że choć wyraziste poglądy nie muszą gwarantować sukcesu, to nie muszą też w jego odniesieniu przeszkadzać. Za to "otwieranie się na centrum" jest niemal pewną gwarancją porażki, czego dowodem są wyniki wyborcze tak znamienitych otwieraczy jak Romney. I, wbrew pozorom, nie jest to zjawisko dziwne, ani trudne do wytłumaczenia.
 
Otwieraczom prawicy wydaje się, że jeśli przesuną się w lewo, do mitycznego centrum, to staną się atrakcyjni dla wyborców umiarkowanych. Tymczasem umiarkowani wyborcy istnieją głównie w wyobraźni otwieraczy. W świecie realnym, w warunkach silnej polaryzacji politycznej, z jaką mamy do czynienia również w dzisiejszej Polsce, zdecydowana większość wyborców albo popiera jedną z dwóch głównych partii, albo się jej zdecydowanie sprzeciwia, głosując wtedy automatycznie na tę drugą jako na "mniejsze zło". Ci, którzy odczuwają równy dystans do obu partii, najczęściej nie idą na wybory, a jeśli idą, to głosują na partie znajdujące się na skraju, a nie pomiędzy głównymi graczami. Stąd klęska PJN, która teraz zostanie powtórzona przez Polskę Razem Jarosława Gowina. Gdyby taktykę tych partii przejął PiS, to efekt byłby podobny jak w przypadku Romneya, który nie potrafił zmobilizować wyborców konserwatywnych, a liberałów też nie przekonał, bo ci, mając do wyboru produkt oryginalny w postaci Obamy i jego nieudolnie podrabianą kopię, woleli oryginał. Jedynym rezultatem republikańskiego eksperymentu z Romneyem było przekonanie niezdecydowanych wyborców, że z prawicowymi poglądami jest chyba coś nie w porządku i że nie wypada się do nich przyznawać, skoro kandydat prawicy robi wszystko, by nie wypowiadać się w sposób, który nosiłby choćby cień wyrazistości i który pozwalałby na zbyt jednoznaczne utożsamianie go z prawą stroną.
 
Powiedzmy sobie szczerze: partia, której przedstawiciele kryją się ze swoimi poglądami lub uznają za stosowne się z nich tłumaczyć, nie ma najmniejszych szans na odniesienie wyborczego sukcesu. "Otwieranie się na centrum" jest zatem bezsensownym i bezmyślnym oddawaniem pola przeciwnikowi, szkodliwą autocenzurą, która nie sprawi, że nasze poglądy staną się bardziej akceptowane. Los otwieraczy, z których część albo wylądowała w obozie dotychczasowego przeciwnika, albo wróciła do macierzystej partii (tyle tylko, że ze znacznie gorszą pozycją niż w momencie wyjścia), a reszta bądź uczyni to niebawem, bądź zakończy karierę polityczną, jest tego najlepszym przykładem.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka