Krzysztof Żydziak Krzysztof Żydziak
1403
BLOG

Nowoczesna wojna psa z jeżem

Krzysztof Żydziak Krzysztof Żydziak Polityka Obserwuj notkę 26

 Mało jest przekonań równie powszechnych, a jednocześnie równie nieprawdziwych, jak to, że współczesna Rosja jest mocarstwem zdolnym odbudować dawne imperium, a polityka Putina jest mistrzowska i bez trudu osiąga wszystkie zamierzone cele.

Szczególnie niepoważne jest przedstawianie sposobu w jaki Putin opanował Krym i próbuje opanować Donbas jako przykładu "nowoczesnej wojny". Ta "nowoczesna wojna" ma polegać na tym, że Rosja nie atakuje bezpośrednio, tylko urządza szopkę z "referendami", "republikami ludowymi" i "separatystami", którzy w lokalnym sklepie z bronią zaopatrzyli się w mundury i baterie przeciwlotnicze. W ten sposób Kreml może prowadzić działania wojenne, jednocześnie udając, że nie ma z tym nic wspólnego i że to tylko miejscowa ludność walczy o swoje prawa. Rzeczywiście sprytne, tyle tylko, że nie jest to dowód rosyjskiej siły, lecz rosyjskiej słabości. W 1953 r. Rosjanie oficjalnie i bez kamuflażu interweniowali w Berlinie, w 1956 r. robili to samo w Budapeszcie i grozili interwencją w Warszawie, w 1968 r. wkroczyli do Czechosłowacji, głosząc przy tym wprost, że suwerenność państw socjalistycznych jest ograniczona. Słowem, jeszcze pół wieku temu Rosja robiła co chciała w połowie Europy i nikt na zachodzie nawet nie pisnął, nie podejmowano nawet tak ograniczonych i nieudolnych działań, jakie dziś podejmuje się w sprawie Ukrainy. USA uznawały połowę Europy za sowiecką strefę wpływów i reagowały ostro dopiero  wtedy, gdy Związek Sowiecki próbował tę strefę rozszerzać. Porównajmy teraz ten stan sprzed niespełna półwiecza ze stanem dzisiejszym, gdy Rosji nie stać na oficjalną interwencję nie w Berlinie, Budapeszcie czy Pradze, ale w Sewastopolu, Doniecku i Ługańsku. Gdy podbój tych terenów prowadzi za pomocą band "separatystów", unikając zbyt otwartego i bezpośredniego zaangażowania w konflikt. Jaki wniosek nasuwa się po tym porównaniu? Że Rosja jest potężna i że wytycza nowe standardy prowadzenia wojen? Czy może jednak, że jest cieniem potęgi dawnego ZSRS, zdegradowanym mocarstwem, które zamiast walczyć z otwartą przyłbicą, robi to w żenującym przebraniu?
 
Od początku tego konfliktu widać, że Rosja chciałaby pójść na całość, ale jednocześnie się boi. Podchodzi zatem do Ukrainy jak pies do jeża: doskoczy, pokłuje się, albo rozmyśli, odskoczy, postraszy, poujada, znów doskoczy, znów się rozmyśli, itd. Wojska rosyjskie raz gromadzą się wzdłuż granicy, potem się wycofują, potem znów gromadzą, a świat wstrzymuje oddech i zastanawia się: wejdą, nie wejdą? W międzyczasie Kreml urządza przedstawienie z "pomocą humanitarną", wysyła na Ukrainę kolumnę wojsk pancernych (albo i nie wysyła), a potem ogłasza, że takie wydarzenie w ogóle nie miało miejsca. Mało w tym realnych działań, za to wiele straszenia i sprawdzania na jak wiele może sobie pozwolić.
 
Nie jest też prawdą, że Putin świetnie rozgrywa sprawę Ukrainy. On jedynie sprawia takie wrażenie, co nie jest trudne, gdy za tło ma się nieudolnych zachodnich polityków. W rzeczywistości Putin odniósł pyrrusowe zwycięstwo, zdobywając Krym, kosztem utraty Kijowa na długi czas. Dziś szanse na utrzymanie Ukrainy w rosyjskiej strefie wpływów są mniejsze niż kiedykolwiek od momentu rozpadu ZSRS. Ukraińcy, jak nigdy dotąd, chcą mieć z Rosją jak najmniej wspólnego. Przy Rosji może ich utrzymać jedynie siła. Pytanie czy Rosja ma dość siły? Wiele osób twierdzi, że tak i snuje wizje rosyjskich tanków, jadących na Kijów. Warto jednak pamiętać, że kilka lat temu Putin nie odważył się zająć Tbilisi. Skąd zatem pewność, że dziś zdecyduje się na podobną konfrontację z dużo silniejszym przeciwnikiem? Donbasu zapewne nie odpuści, nie jest wykluczone, że jeśli "separatyści" zawiodą, to wkroczy tam z otwartą przyłbicą (choć raczej nie po to, by przyłączyć region do Rosji, tylko po to, by zrobić tak kolejną Osetię Południową czy Abchazję). Ale czy rozpędzi się tak bardzo, by dotrzeć do Kijowa i dalej, do granic Polski, czy może jednak taki scenariusz jest tylko produktem bujnej wyobraźni ludzi znudzonych tym, że dawno nie było jakiejś wojny?
 
Rosja jest groźnym przeciwnikiem, w żadnym wypadku nie wolno jej lekceważyć, ale nie można zamykać oczu na fakt, że jest ona dużo słabsza od Zachodu, praktycznie pod każdym względem. To, że Zachód wydaje się być wobec niej bezradny wynika z wyjątkowej nieudolności ludzi kierujących jego polityką. Ta nieudolność widoczna jest zresztą także na innych odcinkach, wystarczy wspomnieć dużo większą i straszliwszą wojnę niż ta, która toczy się u naszych wschodnich granic, czyli wojnę w Iraku, Syrii i Libanie. Gdyby Stany Zjednoczone (w jakiejś mierze odpowiedzialne za panujący w Iraku bałagan) zareagowały w dostatecznie ostry sposób, to już dawno nie byłoby tam fanatycznego "kalifatu", prześladującego i mordującego chrześcijan i przedstawicieli innych grup wyznaniowych czy narodowościowych. Podobnie, gdyby rząd, np., brytyjski, prowadził nieco mniej samobójczą politykę, to niewykluczone, że brytyjscy żołnierze nie byliby dekapitowani na ulicach Londynu przez przybyłych z egzotycznych krajów fanatyków. Gdyby... Można tak jeszcze długo.
 
Największym zagrożeniem dla Zachodu nie jest ani Rosja, ani islam, ani żadna inna potęga, lecz jego własne elity polityczne i intelektualne. Prowadzeniem polityki krajów zachodnich i kształtowaniem ich opinii publicznej, zajmują się ludzie nieudolni, wyznający nienormalną ideologię, dostrzegający problemy wszędzie, tylko nie tam, gdzie rzeczywiście one istnieją. Jeśli Putinowi uda się kiedyś odbudować Związek Sowiecki, a muzułmanom utworzyć Islamskie Państwo w Londynie i Paryżu, to nie nie dlatego, że urosną w siłę, lecz dlatego, że Zachód straci resztki instynktu samozachowawczego.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka