Krzysztof Żydziak Krzysztof Żydziak
1420
BLOG

Trybuni ludu

Krzysztof Żydziak Krzysztof Żydziak Polityka Obserwuj notkę 3

Po słynnym już przemówieniu Jarosława Kaczyńskiego w czasie sejmowej debaty o imigrantach, chwalonym nawet przez ludzi Prezesowi nieprzychylnych, wydawało się, że poparcie dla Prawa i Sprawiedliwości powinno wzrosnąć. Tym bardziej, że Platforma Obywatelska wykazała się wielką niespójnością przekazu: z jednej strony zadeklarowała solidarność z krajami Grupy Wyszehradzkiej i sprzeciw wobec niemieckich planów podzielenia się z resztą Europy imigracyjnym problemem (dziś wiemy, że były to – jak zwykle zresztą w przypadku tej partii – deklaracje fałszywe); z drugiej - gromiła Kaczyńskiego, PiS i w ogóle wszystkich nie dość entuzjastycznie nastawionych wobec przyjęcia muzułmańskich "uchodźców", rzucając oskarżenia o "ksenofobię", "straszenie islamem", "brak solidarności" i "chęć wyprowadzenia Polski z UE" (jakby było to jakąś zbrodnią). Postawę PO najlepiej odzwierciedlało wstrzymanie się jej europosłów w czasie głosowania nad mechanizmem rozdzielania imigrantów oraz zachowanie "Ewki premier", która najpierw zareagowała histerycznie na mowę Kaczyńskiego, potępiając go i ustawiając się w roli rzeczniczki niemieckich planów, a potem próbowała się z tego rakiem wycofać. Wszystko to wywołało wrażenie (dziś wiemy, że trafne), że Platforma w istocie godzi się na dyktat Merkel i jedynie boi się o tym powiedzieć wprost, w obawie przed utratą poparcia. Taki społeczny odbiór działań Platformy, w połączeniu z nieoczekiwanym wzrostem popularności Kaczyńskiego, który z Emmanuela Goldsteina III RP stał się nagle wyrazicielem woli narodu, powinien przynieść efekt w postaci wzrostu sondażowego poparcia dla PiS przy jednoczesnym załamaniu się notowań Platformy. Tymczasem z najnowszego sondażu, przeprowadzonego na zlecenie TVN, wynika, że choć PO rzeczywiście traci, to PiS również - i to aż pięć punktów procentowych. Rośnie natomiast poparcie dla Janusza Korwin-Mikkego. Jak wyjaśnić ten zaskakujący zwrot akcji?

Zacznę może od przechwałki, pochwalę się mianowicie, że ja zaskoczony nie jestem. Już od jakiegoś czasu przypuszczałem, że media III RP, widząc rychły koniec władzy PO, zechcą wykorzystać sytuację jaką stwarza nowa wędrówka ludów do wykreowania "trzeciej siły", partii, która będzie radykalnie antyplatformerska i antyimigrancka, ale jednocześnie będzie odbierać poparcie PiS-owi. Być może zaczynają się właśnie przymiarki do takiego manewru. Nie byłby on zresztą niczym nowym. W wyborczej historii III RP było już wiele sytuacji, gdy małe, niszowe ugrupowania wyrastały w ciągu kilku tygodni, a czasem wręcz w ciągu kilku dni, na silne partie, a politycy, których nikt nie traktował poważnie, stawali się trybunami ludowymi, zdobywającymi olbrzymią popularność. Symbolem takiej nagłej kariery "człowieka znikąd" stał się Stanisław Tymiński, skądinąd niesłusznie. Niezrozumienie wyborczego wyniku Tymińskiego, świadczy o niezrozumieniu polskiego społeczeństwa, które u progu lat 90. wcale nie popierało gremialnie Solidarności. Wśród polskich wyborców wielu było niezadowolonych z zachodzących w kraju przemian. Nie chcieli oni głosować ani na Wałęsę, ani na Mazowieckiego, ani na pozostałych kandydatów dotychczasowej opozycji: Moczulskiego i Bartoszcze. Niekoniecznie pragnęli też poprzeć Cimoszewicza, reprezentującego środowisko świeżo przegrane i skompromitowane, a jak wiadomo do przegranych i skompromitowanych nikt - poza najwierniejszymi zwolennikami - nie lgnie. W tej sytuacji kandydat "niezależny", pochodzący z idealizowanego Zachodu, będący człowiekiem biznesowego sukcesu (a przynajmniej podający się za kogoś takiego), krytykujący reformy nowego rządu i głoszący postulaty miłe uszom sierot po PRL-u, po prostu musiał uzbierać ponad 20% głosów.

Były jednak w III RP przykłady innych, tyleż spektakularnych i nagłych, co dość krótkotrwałych wzrostów sondażowego poparcia dla różnych ludowych trybunów. W pierwszej kolejności należy wymienić tu nieoczekiwany sukces Samoobrony w wyborach parlamentarnych w 2001 r. Partia ta istniała już wprawdzie od około 10 lat, ale ani ona, ani jej lider, nie byli w stanie zdobyć w żadnych wyborach poparcia wykraczającego ponad 2%. W 2001 r. wydawało się, że po raz kolejny powtórzą swój słaby wynik, aż nagle, jakiś tydzień przed wyborami, sondaże zaczęły dawać im szanse na przekroczenie pięcioprocentowego progu. Potem kolejne badania zapowiadały coraz lepszy rezultat, a w wyborach Samoobrona zdobyła 10% głosów, po raz pierwszy wchodząc do Sejmu i od razu stając się trzecią siłą na polskiej scenie politycznej.

Dziesięć lat później podobna historia przytrafiła się Ruchowi Palikota. Ugrupowanie miłośnika świńskich łbów i gumowych penisów, zapełniającego swoje listy działaczami gejowskimi, transseksualistami, recydywistami, palaczami wolnych konopii oraz - w największym stopniu - ludźmi zupełnie nierozpoznawalnymi, cieszyło się niezmiennym poparciem 1% elektoratu. Na około miesiąc przed wyborami coś jednak drgnęło w sondażach, a ostatni przedwyborczy tydzień był już tryumfalnym marszem po powtórkę z sukcesu śp. Leppera. Ruch Palikota, podobnie jak Samoobrona przed dziesięcioma laty, zdobył 10% głosów i stał się trzecią siłą polityczną w Polsce.

Obydwa te sukcesy przebił w tym roku Paweł Kukiz. Muzyk pragnący być politykiem z trudem uzbierał wymaganą ilość podpisów, przez większość kampanii wyborczej jego sondażowe poparcie mieściło się w granicach błędu statystycznego, jego kandydatura była traktowana w kategoriach ciekawostki, a nie poważnego projektu. Jednak w połowie kwietnia, na niecały miesiąc przed wyborami, sondaże, z niewiadomych przyczyn, zaczęły być dla niego łaskawsze. Najpierw z 1-3% zrobiło się 4-5, potem 8, potem – dopiero na tydzień przed końcem kampanii – 10 i więcej. Ostatnie sondaże dawały Kukizowi szanse na zdobycie od 15 do 20% głosów, stanęło, jak wiemy, na 21.

W każdym z wyżej wymienionych przypadków, mieliśmy do czynienia z nagłym, niespodziewanym wzrostem notowań, przekładającym się na realny sukces wyborczy. Sukces krótkotrwały, zakończony kompromitacją, rozkładem i zjazdem pod próg wyborczy, w okolice 1,5% poparcia (Kukiz tam jeszcze nie dotarł, ale wydaje się to być kwestią czasu – być może do wyborów uda mu się utrzymać nad progiem). Co ciekawe, im bardziej dynamiczna była ekspansja danej partii czy ruchu, tym szybszy i bardziej gwałtowny był jego rozpad. Zresztą nic dziwnego – jeśli z 2%, w tydzień lub dwa, bez wyraźnej przyczyny, robi się 10 lub 20, to jest oczywiste, że nie jest to trwały wzrost, oparty na stabilnych podstawach, lecz efekt pewnej mody. Znaczna część wyborców przyznaje bowiem, że do ostatniej chwili nie wie na kogo głosować. I w rezultacie popiera tego, kto przed wyborami w najszybszym tempie piął się w górę. Nie ze względu na identyfikację z jego programem, szyldem lub osobą, ale właśnie ze względu na modę, na pewien owczy pęd, który nakazuje niezdecydowanemu wyborcy poprzeć tego, kto aktualnie unosi się na fali popularności. Nie trzeba oczywiście dodawać, że osoby, którym zależy na odpowiednim urobieniu opinii publicznej – w tym przede wszystkim politycy i wspierające ich media – zdają sobie sprawę z istnienia tego zjawiska i stąd właśnie mamy w gorącym okresie przedwyborczym tak wiele sprzecznych z logiką i ze sobą nawzajem sondaży. Stąd tak zaskakujące wyniki, jak te przytoczone wyżej przeze mnie. Nie twierdzę oczywiście, że Korwin-Mikke jest pompowany w sposób sztuczny, jak Palikot czy Kukiz. W sprawie imigrantów zajął twarde stanowisko, jego niechęć do Unii Europejskiej jest powszechnie znana od dawna, stąd wzrost jego popularności w obecnej sytuacji jak najbardziej dawałby się uzasadnić. Ale jeśli ten wzrost połączony jest z równoczesnym silnym spadkiem notowań PiS-u i to w chwili, gdy społeczeństwo jest bardziej przychylne nie tylko tej partii, ale także jej liderowi, niż kiedykolwiek dotąd, to można się zastanawiać czy nie mamy tu do czynienia z przymiarkami do wykreowania nowego, tym razem „prawicowego” trybuna, który uszczknie coś realnej opozycji. Nie musi być nim zresztą JKM. Może to być ktokolwiek mocny w gębie, radykalny w głoszonych hasłach i pozbawiony szans na zdobycie poparcia umożliwiającego przejęcie władzy. Wszystko po to, by w sytuacji, gdy PO nie jest w stanie wygrać, udało się zminimalizować rozmiary zwycięstwa PiS-u.

Powyższy plan, o ile rzeczywiście jest brany poważnie pod uwagę, ma jednak dwa słabe punkty. Po pierwsze, dopiero co widzieliśmy wzlot i upadek ruchu Pawła Kukiza, mającego być niepisowską alternatywą dla rządów Platformy. Wyborcy początkowo podeszli do projektu entuzjastycznie, po czym uznali, że lepsza – bo poważniejsza i bardziej przewidywalna – jest jednak alternatywa pisowska. Nie będzie więc łatwo przekonać ich do Kukiza 2.0, tym razem w wersji antyunijnej i antymuzułmańskiej. Jak wspomniałem, jakieś szanse w obecnej sytuacji może mieć JKM, bo on w roli krytyka Unii i jej dyktatu wypada wiarygodnie, ale potencjał wzrostu poparcia dla jego ugrupowania jest dość ograniczony.

Po drugie, pojawienie się „polskiego Jobbiku” może sprawić, że PiS, nie idąc na żadne ustępstwa wobec PO i lewicy, a nawet lekko radykalizując swój program i przekaz, automatycznie przesunie się w oczach elektoratu do centrum, stając się partią atrakcyjną również dla znacznej części wyborców odległych od prawicy (co już zresztą ma poniekąd miejsce). Platforma już dawno przestała uchodzić za ugrupowanie środka, bo za bardzo zlewaczała, a poza tym rozczarowała już wszystkich, którzy kiedykolwiek byli gotowi ją poprzeć, z wyjątkiem najbardziej betonowych lemingów oraz tych, którzy czerpią z jej rządów bezpośrednie, osobiste korzyści. Obie te grupy nie dadzą jej jednak wiele więcej niż 20% głosów.

Krótko mówiąc, manewr z kolejnym trybunem ludowym może się włodarzom III RP nie powieść, a jeśli się uda, może im bardziej zaszkodzić niż pomóc – tak jak miało to miejsce w przypadku Kukiza, który miał być zapewne niegroźnym kontrkandydatem Komorowskiego w II turze wyborów, a stał się jego politycznym grabarzem. Jest to tym bardziej prawdopodobne, że od kilku miesięcy każde działanie Platformy, skierowane w zamyśle przeciwko PiS-owi, trafia rykoszetem w samą partię rządzącą. Tak może być również z sondażową pompką, która może zadziałać inaczej niż chcą jej użytkownicy i do reszty pozbawić powietrza platformerski balon.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka